Ania Uryga – Pacuszka i Mateusz Ingarden
W 90 dni dookoła Australii
artykuł czytany
1248
razy
Po wyjechaniu z Darwin cały tydzień spędziliśmy na odwiedzaniu Parków Narodowych Północnego Terytorium Australii. Zaczęliśmy od Litchfield, gdzie po raz pierwszy spotkaliśmy się z mnogością kopców termitów oraz otaczającą nas zewsząd czerwoną ceglastą ziemią. Tu także po raz pierwszy zażywaliśmy orzeźwiających kąpieli w lokalnych wodospadach – Florence, Rockhole oraz Wangi, co było fantastycznym doznaniem po spacerze do Lost City na więcej niż czterdziestostopniowym upale. Z Parku Litchfield pojechaliśmy do Parku Kakadu – największego terytorialnie parku narodowego w tym stanie. Tu mogliśmy przejść „namacalną” lekcję historii oglądając kilkutysięczno-letnie aborygeńskie malowidła naskalne umiejscowione w przepięknych skalistych sceneriach. Niestety nie udało nam się podziwiać parku w pełnej krasie – wszelkie jeziorka, strumyczki, rzeki, bagna i bajora były wyschnięte na proch po sezonie susz. Przez to także mniej zwierząt było widocznych, gdyż wyemigrowały one w głąb lasu w poszukiwaniu wody.
Kolejnym na naszej trasie był PN Nitmiluk (inaczej zwany Katherine Gorge). Tu przespacerowaliśmy się przez wyschnięty las wzdłuż wielopoziomowych wodospadów Edith, a następnie wypożyczyliśmy kajak, którym przepłynęliśmy się po rzece w wąwozie Katherine. Był to najlepszy i najprzyjemniejszy sposób zwiedzania tego miejsca, gdyż w górze wąwozu temperatura dochodziła do 45 stopni, a przy rzece była o 10 stopni niższa. I to był ostatni park odwiedzany przez nas na Północnym Terytorium. Potem już tylko długa droga do stanu Zachodniej Australii i oceanu. Bardzo dłuuuuuuga droga…
Tysiące kilometrów przebyliśmy od Darwin do Perth. Po drodze odwiedzaliśmy ciekawe i piękne miejsca na zachodnim wybrzeżu. Po przekroczeniu granicy ze stanem Australii Zachodniej najpierw zawitaliśmy do Pn Karijini, gdzie postanowiliśmy przejść przez najtrudniejszy szlak po wąwozie Hancock. I tak brodziliśmy przez wodę, przedzieraliśmy się po skalistych ścianach i przemykaliśmy się przez przesmyki sposobem „na pająka” zaparci o ściany wąwozu rękami i nogami. Po eksploracji lądu przyszedł czas na eksplorację tutejszych wód. I tak dwa dni spędziliśmy nurkując przy brzegu na rafie Ningaloo. Rafa zupełnie inna od tej, która widzieliśmy na wschodzie Australii. Żyją tu inne gatunki ryb, występują inne koralowce i ukwiały, a i innych morskich stworzeń – jak rozgwiazd, ośmiornic – jest więcej. Udało nam się nawet pływać z dużym żółwiem wodnym, co było dla nas kolejnym niesamowitym przeżyciem.
Kierując się na południe zajechaliśmy do Shark Bay. Tu odwiedziliśmy najstarsze organizmy świata – stromatolity, które żyją w tutejszych przesolonych wodach morskich z dala od wszelkich naturalnych wrogów, którzy mogliby im zagrażać. Wstąpiliśmy także na Shell Beach – plażę usianą małymi, białymi muszelkami, po czym dotarliśmy do Monkey Mia, gdzie Mateuszowi udało się nakarmić rybką przyjaznego delfina, który podpłynął do brzegu.
Kolejne dni spędziliśmy na leniuchowaniu. Przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce coraz dalej w stronę Perth, zatrzymując się w bardziej interesujących mieścinkach. Spacerowaliśmy po nadmorskich klifach w Kalbarri, oglądaliśmy jedną z wielu farm wiatraków w Geraldton, cofnęliśmy się do przeszłości w ponad stuletnim skansenie w Greenough, korzystaliśmy z uroków słońca i pięknych piaszczystych plaż w Sandy Cape oraz ekscytowaliśmy się pustynią pełną skalnych tworów – Pinnacles. Do tego każdego dnia mogliśmy podziwiać niesamowitą faunę i florę, która była dużo bujniejsza niż na północy Australii oraz nastrojowe zachody słońca wprost do oceanu.
Przed dojechaniem do Perth zboczyliśmy jeszcze bardziej w głąb lądu do jedynego w całym kraju miasteczka klasztornego – New Norcia. Tam towarzyszyliśmy mnichom w ich modlitwach i zaznajomiliśmy się z historią miasta w trakcie wycieczki z przewodnikiem. Jadąc już do Perth wstąpiliśmy po drodze do Discovery Centre, gdzie bawiliśmy się różnymi technicznymi maszynami, a także do Parku Narodowego Yanchep, w którym spotkaliśmy sympatyczne niedźwiadki Koala.
Perth zwiedziliśmy dosyć szybko. Jest to miasto podobne do wszystkich większych aglomeracji, jak Sydney czy Melbourne. W dzień wigilijny pojechaliśmy na wycieczkę na pobliską Rottnest Island, gdzie spędziliśmy kilka godzin jeżdżąc na rowerach i snorkelując. Znów podwodny świat okazał się być zupełnie inny od tego, z którym obcowaliśmy na północy – mniej kolorowy, z mniejszą liczbą koralowców, a większą ilością traw. Niestety nie udało się nam spotkać lwów morskich, które często osiedlają te tereny. Ale liczymy na to, że w przyszłości nam się to uda. Wigilię i Święta Bożonarodzeniowe spędziliśmy w rodzinnym (u kuzyna Mateusza) gronie kontemplując i przygotowując się do dalszej podróży.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż